unosiłam się swobodnie w wodnej nicości. cisza spowodowana nagłym zamknięciem się lustra nad głową była kurewsko ciężka. niczego nie czułam prócz mglistego chłodu. pozwalałam szybować swojemu ciału. woda, mimo wszystko, pozwalała utrzymać mój wrak pod pewną kontrolą. choć raz mogłam poczuć się lekka. choć raz nie musiałam niczego świadomie kontrolować.
uwolniłam wszystko, co niegdyś należało do mnie. podobno. nie, na pewno, bo nie musiałam wypływać by zaczerpnąć tchu. cudze wyciskało powietrze z płuc. rozkazywało wbrew twojej woli wytrzymywać jak najdłużej. chyba dlatego, że cudze się boi. nie ważne czy będzie się je kusiło słodyczami, mówiło ciepłym głosem czy okłamywało jak małe dziecko - ono zawsze będzie się bało.
włosy melancholijnie płynęły swoimi ścieżkami. było mnie tyle ile włosów otulało moją porcelanową skórę; byłam różnej długości, różnej barwy, różnej gładkości i odcienia. były mnie tysiące. ale ona była jedna: nie różnej długości i gładkości. była jedna. identyczna jak ja ta nierealna, nierzeczywista. nigdy nie...
nagle woda się rozzłościła i przez chwilę mną miotała. otwarłam oczy i zauważyłam jego. zaburzył moją psychiczną egzystencję. nie tak od razu, nie tak nagle. minęło kilka lat zanim całkowicie go ukształtowałam, nim stał się choć w połowie rzeczywisty. ale i tak nigdy w pełni nie będzie.
coś było nie tak. wyczuwałam to. patrzył na mnie jasnymi oczami jakby chciał mi coś przekazać, ale woda mu na to nie pozwalała. powoli zaczęłam płynąć w jego stronę, gdyż przynajmniej ja mogłam mówić na tym ciemnogranatowym dnie.
w pewnym momencie coś szarpnęło mnie mocno za włosy i jednocześnie ścisnęło za gardło. poczułam, że się duszę. nie! nie! nie! przecież ja nie musiałam umieć oddychać! a jednak powietrza miałam w sobie coraz mniej.
zaczęłam płynąć w górę. nie chciałam go zostawiać... był mi teraz potrzebny. musiałam z nim porozmawiać, sztucznie go dotknąć, uśmiechnąć się. on był kimś tylko dla mnie. a chyba każdy w życiu pragnie kogoś tylko dla siebie; kogoś, kto istnieje tylko dla ciebie, jest cały twój, nie musisz się nim dzielić.
już prawie dotykałam lustra. już prawie wychylałam usta na powierzchnię.
otworzyłam oczy i je przetarłam. światło było za jasne. przed sobą ujrzałam murek od wanny i moje stopy oparte o niego. mimowolnie łzy zaczęły spływać po moich polikach.
znów mi się nie udało.
Mimo wszystko nie można się poddawać.
OdpowiedzUsuńKiedyś w końcu się uda, prawda?
OdpowiedzUsuńpamiętaj by w tej piaskownicy nie zakopać się zbyt głęboko.
OdpowiedzUsuńWyobrażam sobie, co musisz czuć. Najgorzej jest czasem tak po prostu nie móc... Ale w końcu się uda. Nie trać nadziei...
OdpowiedzUsuń