19 października 2014

czerwono-czarne

deszcz z łoskotem stukał o szyby. ciemne chmury przysłoniły niebo nie dając dzisiaj już żadnej ciepłej nadziei. stałam przy oknie, wpatrując się w stare obskurne kamieniczki, które jakimś cudem przetrwały drugą wojnę światową. większość z nich była ozdobiona czerwonymi lub czarnymi graffiti dopiero co początkujących "artystów" ulicznych. dzieci ulicy.
w oknie naprzeciwko mnie siedział młody mężczyzna czytający książkę. był bardzo przystojny z włosami związanymi w koka, szeroka żuchwą ubrany w szarą bluzę z kapturem - tylko tyle zdołałam dzisiaj zaobserwować.
lubiłam na niego patrzeć. robiłam tak już w sumie od kilku lat. jego widok mnie jakoś uspakajał, pomagał się zrelaksować. mimo, że on kojarzył mnie z widzenia, tak jak ja jego, to żadne z nas nigdy nie zrobiło pierwszego kroku żeby zagadać. podobało mi się to wzajemne patrzenie w okna i wspólne milczenie. nie chciałam by się odzywał. chociaż gdzieś tam w głębi...  jego spojrzenia były dotykiem i słowami. bardzo często miałam wrażenie, że jak dotykał szyby to dotykał jednocześnie mnie. byłam czasem zimna i wilgotna od łez - tak jak okna dzisiaj.
wyciągnął z paczki papierosa i odpalił go. w tym samym momencie spojrzał na mnie, odłożył książkę i zaciągnął się dymem. takim samym gestem jak on wcześniej, odpaliłam swojego niewidzialnego papierosa, zaciągnęłam się po czy wypuściłam powietrze tak, że szyba delikatnie zaparowała. namalowałam na niej "ciszę". uśmiechnął się delikatnie
wstał. oparł się ręką o szybę. na ręce oparł czoło nie odrywając wzroku. zrobiłam to samo czując, że się wzajemnie dotykamy. cudowne gorące zimno.
widziałam jak zamyka oczy po raz kolejny zaciągając się dymem. jak papuga powtórzyłam czynność. otworzyłam oczy. po otwarciu nikogo nie zobaczyłam - nie zobaczyłam niczego. nie było owego chłopaka, nie było starej kamieniczki, nie było czerwono-czarnych. nie było niczego.
przez pierwsze sekundy ogarnęła mnie panika. a później tylko spłynęła pierwsza łza. a za nią kolejne. nic nowego. w sumie to się już przyzwyczaiłam.

marzenia nie istnieją.

13 komentarzy:

  1. Wpis wbrew pozorom pełen emocji...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. szkoda tylko, że nic z tych rzeczy nie jest rzeczywistością...

      Usuń
    2. Faktycznie szkoda...
      PS gdybyś chciała zaproszenie na mojego bloga czy porozmawiać to odezwij się. diablica.z.wyboru@gmail.com

      Usuń
    3. dobrze, że się odezwałaś i podałaś swój adres, bo nie wiedziałam jak mam Cię szukać.

      Usuń
  2. Nie możesz się do tego przyzwyczajać!

    OdpowiedzUsuń
  3. Również zdążyłam się przyzwyczaić. Tylko że mój Potwór nie jest kimś milczącym i po prostu pojawiającym się. Ostatnio jednak zamilkł i tylko chodzi za mną, nawet nie jest tak złośliwy i okrutny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tylko On nie jest moim Potworem - jest w kimś rodzaju marzenia.

      Usuń
    2. Zauważyłam. Lecz czemu marzysz o nim? Skąd pragnienie posiadania kogoś takiego?

      Usuń
    3. ech... boję się, że On zostanie na zawsze w mojej głowie. dlaczego? bo kiedy byłam sama uciekałam do marzeń, mojej wyobraźni, żeby nie być samą...

      Usuń
  4. Utożsamiłam sobie ten wpis z słowami mojej współlokatorki, która posiada taką (takiego) nieosiągalną inspirację (nimfę, jak to określa). Wspaniałe uczucie, podobno.

    OdpowiedzUsuń