wszystko przecież upada. drzewo upada raz, budynek też raz, cegła zanim się roztrzaska to też upada tylko raz. tylko deszcz jest podobny do człowieka. deszcz (u)pada na ziemię wielokrotnie. za każdym razem wsiąka w ziemię lub paruje - wraca z powrotem by móc upaść ponownie. człowiek upada. za każdym razem jakaś cząstka jego duszy zostaje zabrana przez ziemię lub wiatr; stopniowo ciało i umysł automatycznie stają się słabsze.
człowiek upada. niejednokrotnie podnosi się marnując przy tym ostatki sił. w końcu zaczyna się czołgać z na wpół przymkniętymi powiekami. zmęczony wypluwa swoją duszę na beton. krwawi. ktoś tam jeszcze powie, żeby wstał, żeby się nie poddawał, że ma jeszcze siłę na walkę. ale co jeśli, faktycznie jej kurwa nie ma? może chce zasnąć? może ma już dość tych ciągłych porażek, upadków i podnoszenia się? może jeszcze poprzednie siniaki i rany dają o sobie jeszcze znać? bo po co walczyć i upadać za każdym razem? czasem jest tak, że zaczyna się walkę nie stanąwszy wcześniej.
po co się męczyć? człowiek ma tę świadomość, naturalna samowiedza daje znać, że limit został wyczerpany. że może to już koniec. dobrze - dobranoc, idzie spać. czemu większość się wpierdala i nie rozumie, że sił już nie ma? n i e m a. że człowiek śpi? to po jasną cholerę go budzą? kiedyś przecież dochodzi się do takiej granicy, przy której ktoś jest świadomy, że dał z siebie wszystko i teraz to jest koniec jego życia, a początek szarej egzystencji.
trzeba walczyć do pewnego momentu. od kolejnego przychodzi zaakceptowanie i samozrozumienie (?). na samym końcu jest świadomość. że regeneracja może potrwać latami.
pozwólcie człowiekowi pójść spać na jakiś czas; zamknąć się w pokoju, nie wychodzić. czas nie leczy ran tylko je maskuje przez co dochodzenie do siebie jest jeszcze trudniejsze i bardziej żmudne. utraconej duszy nie można od tak odzyskać, prawda? ona nie jest zastępowana nową. nie można sobie jej narysować, stworzyć. żadne leki nie przywrócą jej pierwotnego stanu. trzeba przyjąć swój los. wtedy jest największe prawdopodobieństwo, że sami z tego wyjdziemy...
tak, masz rację. nowej duszy nie możemy sobie kupić, ale możemy znaleźć krawcową, która ją nam zaceruje lub możemy zrobić to sami. tylko potrzeba na to sił bo krawcowa sama tego nie zrobi, my musimy jej pomóc. i pomyśl co da Ci zamkmięcie się w pokoju? nic, póki żyjesz musisz walczyć o siebie. choć wiem, że nie zawsze wystarcza sił.
OdpowiedzUsuńnawet jeśli leczy rany, to blizny pozostają. ale musisz wiedzieć, że czasem pojawiają się na naszej drodze ludzie, który akceptują każdą, nawet najobrzydliwszą z naszych blizn.
OdpowiedzUsuńWidzisz, ludzie wchrzaniają się w życie innych, bo nie mają nic innego do roboty... niezwykle przeraźliwie niepokojący wpis... ;(
OdpowiedzUsuńTrzymaj się! :*
Po co walczyć? Po co ciągle upadać? Po to, żeby w końcu się udało, bo jeśli upadniemy 100 razy nie oznaczy, że upadniemy po raz 101. Mamy wybór... próbować mimo braku sił, mimo bólu i cierpienia albo odpuścić na zawsze. I gdy odpuścimy, to czy będziemy szczęśliwsi?
OdpowiedzUsuńPorównanie upadków człowieka do deszczu jest tak bardzo trafne! W mojej opinii trzeba walczyć nawet wtedy, kiedy wiemy że nie już ratunku i szansy na poprawę sytuacji. Da to przynajmniej poczucie, że zrobiło się wszystko co było w naszej mocy.
OdpowiedzUsuńTo przecież dawne prawidła, stały cykl świata. Coś musi upaść, być zburzone, by coś mogło rosnąć. Jedno musi zginąć, by inne mogło żyć. A przecież, my też jesteśmy światem. On jest w nas. Stare zasady, których tak bardzo nieraz nie możemy pojąć, gdy dzieje sie tu i teraz.
OdpowiedzUsuńI...według mojej wiary, nie można utracić duszy. Ale to bardzo subiektywne, prawda?